Warhaus: wszystkie miasta, w których żyłem
Pan Marteen Devoldere, na co dzień 1/2 gitarowo-wokalnej podpory belgijskiej grupy Balthazar (poczytaj o zespole), już dosłownie za chwilę wystąpi na dwóch solowych koncertach w Polsce. Tak się przyjemnie złożyło, że artysta opowiedział nam o trzech utworach z „We Fucked A Flame Into Being”, albumu, który w Warszawie i Poznaniu usłyszmy na żywo niemal w całości.
Potraktujcie poniższy wywiad jako niezbędny element przedkoncertowego przygotowania – bezpieczniej jest wiedzieć o czym opowiadają refreny, zwłaszcza te, do których będziecie niezdarnie podrygiwać.
„Bruxelles”
(We Fucked A Flame Into Being, 2016 PIAS)
To piosenka na rozstanie. Pisałem ją przez ponad 5 lat – to trochę schizofreniczne doświadczenie, jeśli się nad tym dłużej zastanowić. Zwrotki napisałem, kiedy jeszcze byłem w związku, refren już po jego zakończeniu. Nic później nie zmieniłem, czułem że musze zostawić ten utwór w takiej właśnie wewnętrznie sprzecznej formie. Wyszło wzruszająco i groteskowo zarazem – to przez melodię i aranż smyczków i trąbek… W zakończeniu utworu nawet za to przepraszam, nie jestem pewien czy powinno się tak robić…
„Leave With Me”
(We Fucked A Flame Into Being, 2016 PIAS)
To naiwny kawałek o flirtowaniu z poznaną w barze dziewczyną. Najpierw nagrałem go za pomocą mojego iPhone’a. Zaśpiewałem cały utwór, w tym także wszystkie partie instrumentalne. Mój basista miał pewien problem z zagraniem tego, co dla niego wymyśliłem – to dlatego, że jego partia nie została skomponowana przy użyciu instrumentu. Zwykle staram się aranżować utwory używając instrumentów, których partie rozpisuję – nawet tych dla mnie zupełnie egzotycznych i nieznanych. To może prowadzić do nowych ciekawych odkryć, zdarza się również, że kompletnie nic z tego nie wychodzi. W ostatecznej wersji „Leave With Me” zdecydowałem się zostawić fragment nagrania z iPhone’a – gwizdanie w tle czy kobiecy śmiech.
„Machinery”
(We Fucked A Flame Into Being, 2016 PIAS)
To historia o traceniu kontroli, poddaniu się wyższej sile – może nią być np. kobieta. To prawdopodobnie moja ulubiona piosenka na tym albumie. Tekst powstał w bardzo krótkim czasie, jednak aranżowanie i rejestracja zajęły kilka lat. Słuchając jej widzę przed oczami wszystkie domy i miasta, w których żyłem i pracowałem przez ostatnie lata. Zwykle tak długi proces prowadzi do stworzenia „przeprodukowanego” kawałka, w wypadku „Machinery” jest jednak inaczej. Nieoczekiwanie wszystkie puzzle tej układanki zaczęły do siebie pasować. Dźwięk trąbki, który można usłyszeć pod koniec utworu to pierwsze, co udało mi się wydobyć z tego instrumentu, świeżo po zakupieniu go na pchlim targu w Brukseli za jakieś 30 euro. Ten dzień pamiętam bardzo dobrze, było słonecznie i zjadłem kanapkę z krewetkami. To był dobry dzień, czego nie mogę powiedzieć o następnym, kiedy to cierpiałem z powodu zatrucia pokarmowego (prawdopodobnie po tej kanapce). Nieważne… Mam trąbkę…
Co państwo na to?