The Cassino: Szkło, styropian i problemy małomiasteczkowe
Niby młodzi, ale już doświadczeni. Idą po EP-kach do celu, czyli do wydania pierwszej płyty długogrającej. O początkach zespołu, udziale w talent shows i o swoich piosenkach opowiada nam wokalista The Cassino Hubert Wiśniewski.
Zespół
Wszystko zaczęło się w roku 2011, gdy dopiero zaczynałem grać na gitarze. Poznałem wtedy perkusistę Piotrka Dawidka, który gra ze mną do dziś. Nie zaczynaliśmy z planem, że założymy zespół i będziemy grali. Odnaleźliśmy się w naszym mieście, Braniewie, i zaczęliśmy grać z samej pasji do muzyki. Spotykaliśmy się na jam sessions. Ja nigdy nie lubiłem i nie lubię do tej pory grać coverów, nie czuję tego, nie podoba mi się to, więc szybko zacząłem pisać swoje rzeczy. Z Piotrkiem przerabialiśmy je na perkusję, gitarę i wokal, trochę w stylu The White Stripes. Nasze granie było trochę szorstkie. Ja nigdy nie chciałem śpiewać, więc najpierw testowaliśmy innych wokalistów i gitarzystów, zapraszaliśmy ludzi na próby. To niestety nie działało, nikt nam do końca nie pasował jeśli chodzi o twórczą energię. Pewnego dnia podszedłem do mikrofonu i zacząłem się wygłupiać, a w efekcie okazało się, że moje śpiewanie ma ręce i nogi. Więc zacząłem pisać teksty.
Po rozmowach organizacyjnych postanowiliśmy, że potrzebujemy basisty. Wydawało mi się, że nawet gdy będziemy we trójkę, granie będzie wyzwaniem i będzie zmuszało do kombinowania. Basista się znalazł, choć to nie było łatwe. W Braniewie basiści tak po prostu nie chodzą po ulicach (śmiech). Był jeden człowiek, który potrafił grać – a to był nasz jedyny wymóg. Znaleźliśmy pana Jacka Łączyńskiego, który mimo różnicy wieku fajnie się do nas wpasował. Próby robiliśmy na odległość, bo już wtedy z Piotrkiem wyjechaliśmy do Trójmiasta na studia. Wtedy też zaczęliśmy nagrywać pierwszą EP-kę po angielsku.
Nazwa
Nazwa wzięła się z problemów małomiasteczkowych. Długo nie mogliśmy znaleźć sobie miejsca na próby. Mieliśmy salę w Domu Kultury, ale znajdowała się ona pod kinem. Gdy odbywały się seanse, czyli bardzo często, nie mogliśmy grać. Nowe miejsce znaleźliśmy w starym kasynie, które nie funkcjonowało od dawna. Warunki były tam dość słabe, ściany nie były wytłumione, dźwięki się niosły. Walczyliśmy z przeciwnościami losu i zostaliśmy tam na długi czas. Przed pierwszym koncertem dotarło do nas, że potrzebujemy nazwy. Jako że zawsze fascynowała mnie muzyka spoza granic naszego kraju, postanowiliśmy nazwać się po angielsku The Cassino. Wtedy nie sądziłem, że dziś będę w tym miejscu, a zespół nadal będzie nazywał się tak samo. Nie sądziłem, że ta decyzja będzie aż tak ważna.
Muzyka
Muzyka była ze mną ,odkąd pamiętam. Jestem z domu, gdzie wszyscy słuchali bardzo dużo muzyki. Było w nim jednak więcej odbiorców niż twórców. Mój tata kiedyś malował, pisał wiersze, więc miałem artystyczny background. Odkąd pamiętam, zasypiałem ze słuchawkami na uszach, inaczej po prostu nie chciałem spać. W domu cały czas grało radio. Tata miał i ma do dziś ogromną kolekcję płyt. Muzyka zawsze była ze mną. Jako mały człowiek dostałem magnetofon, był tam czerwony przycisk nagrywania. Chociaż nie wiedziałem, jak nazywają się wykonawcy, gdy coś mi się podobało, naciskałem go i nagrywałem na kasetę.
Potem dostałem małą plastikową gitarę od taty, na stole grałem koncerty, a potem robiłem stage diving. Muzyką byłem nasiąknięty, słuchawki chowałem pod włosami i słuchałem wszędzie, nawet na lekcjach. Słuchałem wszystkiego: od muzyki elektronicznej, przez Led Zeppelin, Santanę, Rammsteina, po Clawfinger… Do dziś prześladuje mnie płacz dziecka z piosenki otwierającej płytę „Use Your Brain”.
Dużo później, gdy miałem 14-15 lat, zobaczyłem kogoś grającego na akustycznej gitarze i stwierdziłem, że sam chcę spróbować. I wsiąkłem. Na początku chciałem grać na perkusji, ale chwyciłem za gitarę i nie puszczam jej do dzisiaj. A dzięki The Police przez moment chciałem być basistą.
Inspiracje
Próbuję uciekać od oczywistego inspirowania się. Gdy tworzę, staram się nie myśleć o tym, co i jak ktoś zagrał. Ale zespołem, który wywarł na mnie muzycznie bardzo duże wrażenie, jest Half Moon Run. Tam były i emocje, i warsztat – to mnie ujęło.
Język
Po „Zimie” i „Wiośnie” poczułem się dobrze w języku polskim, bardzo go polubiłem. Stawiam mocno na emocje w muzyce. Może nie przekazuję mocno zawoalowanych treści, ale lubię szczerość i język polski jest dobrym nośnikiem emocji. Dobrze mi się pisze po polsku. Pisanie piosenek na longplay było dla mnie bardzo przyjemnym doświadczeniem, dużo przyjemniejszym niż pisanie po angielsku. Mimo to nie chciałbym odpuszczać pisania w tym języku. W naszym kraju jest ciężko tworzyć muzykę po angielsku, ludzie i media bardziej oczekują tekstów po polsku. Nie do końca słucham tych głosów, chcę robić to, co czuję, inaczej nie będzie to prawdziwe.
EP-ki
To, że do tej pory wydaliśmy tylko EP-ki, wiązało się z okolicznościami, w jakich się znaleźliśmy. Pierwsza EP-ka wychodziła prosto po programie „Must Be the Music”. Nie czuliśmy pośpiechu czy presji, ale mieliśmy kilka piosenek po angielsku, które mogliśmy nagrać i chcieliśmy je wykorzystać.
Na początku wcale nie chciałem nagrywać po polsku, pierwsze próby z tym językiem odbywały się jedynie w domu. „Zima” nie miała się gdziekolwiek ukazać. Postanowiłem wyciągnąć teksty z szuflady i nic już nie dopisywać do nich, bo to był zamknięty od początku do końca projekt, bardzo spójny.
Po „Zimie” i „Wiośnie” następny miał być longplay – pełnoprawny debiut po polsku, z mocno zaawansowanymi tekstami. Ale zaczął się lockdown. Siedziała we mnie wtedy muzyka po angielsku i musiałem to z siebie wyrzucić, chciałem wrócić do języka angielskiego. Zdarzyła się nam propozycja zagrania koncertu, miałem 10 dni, żeby się do tego przygotować, więc w tym czasie napisałem cztery czy pięć kawałków. Okazały się one na tyle dobre, że zdecydowaliśmy się wydać jeszcze jedną EP-kę: „Glass and Styrofoam”.
Teksty
Lubię szczerość i prawdę, nie lubię szukać na siłę, czy kombinować. Nie chcę pisać poezji, nauczać ludzi. Warto śpiewać o tym, co czujemy, o tym, co jest prawdziwe. Nie neguję piosenek, które mają podłoże ideologiczne, które mówią np. o zmianach klimatycznych. Nie jest łatwo zrobić piosenkę w konkretnym celu, czy która ma swoje zadanie. Gdy ja podchodzę do pisania, piszę to, co czuję bez żadnego planu czy założeń.
Must Be The Music
To było duże doświadczenie dla początkującego zespołu. Dalej jesteśmy świeżakami w muzycznym świecie, ale wtedy dopiero zaczynaliśmy. Nie było tak, że bardzo zabiegaliśmy o udział w tym programie. Po namowach mamy wysłałem maila z moją piosenką i z castingu internetowego dostaliśmy się. W Warszawie zobaczyliśmy ogromną machinę telewizyjną, wielkie przedsięwzięcie. To był też dla nas duży stres.
Myślę, że wtedy telewizja miała większą moc niż teraz. Po „naszym” odcinku poczuliśmy pierwszy skok popularności, bardzo dużo ludzi się do nas odezwało. Dobrze, że nie wygraliśmy. Dobrze jest się pokazać w takim programie z najlepszej strony, ale nie wygrać. Jurorzy byli po naszej stronie, dobrze się o nas wypowiadali. To jest najważniejsze. Do dziś są z nami ludzie, którzy wtedy nas słyszeli po raz pierwszy.
Start na granie
U nas w domu zawsze grała Trójka. Dostanie się do „Startu na granie” to dla nas duża rzecz i duże osiągnięcie, podobnie jak zagranie w studiu im. Agnieszki Osieckiej. W „Must Be the Music” czuć było, że jesteśmy tylko numerkiem, zespołem jednym z wielu. Tu także oceniali nas ludzie, którzy kochają muzykę i znają się na niej, ale byliśmy traktowani bardzo podmiotowo. Sam koncert w trójkowym studiu grało nam się świetnie, za nim poszło Męskie Granie. Poznaliśmy mnóstwo świetnych ludzi, m.in. Tomasza Żądę. Wszyscy mocno przeżywamy to, co teraz stało się z Trójką.
Przyszłość
Nie jestem człowiekiem planującym, poruszającym się według kalendarza. Rzeczą na pierwszym miejscu dla nas jest polski longplay. Chcielibyśmy wejść z materiałem do studia jeszcze w tym roku i wydać go na początku przyszłego. Czekamy też na rozwój sytuacji koncertowej. Nie chcemy grać koncertów, na których trzeba utrzymać dystans, a słuchacze muszą siedzieć w maseczkach. Chcielibyśmy zagrać na naszych warunkach, żeby całe przeżycie nie było zepsute przez obostrzenia. Wiemy, jak chcielibyśmy być odebrani przez publikę. Na tę chwilę wstrzymujemy się więc z graniem. Myślimy już o zagranicznych festiwalach w przyszłym roku. I mamy nadzieję, że pandemia nie potrwa długo i że będziemy mogli wrócić do grania.
„Wiosna”
„Wiosna” miała być singlem zamykającym naszą twórczość związaną z porami roku, singlem przejściowym, wyjściem z etapu EP-ek. Dla nas też to był ważny okres, podpisaliśmy kontrakt z wytwórnią, bardzo rozwinęliśmy się muzycznie. Miało to być przejście do nowego etapu brzmieniowego. „Wiosna” zamyka etap poprzedni.
„Glass and Styrofoam”
Piosenka „Glass and Styrofoam” powstała jako ostania w kolejności, materiał na EP-kę mieliśmy już wtedy zamknięty. Czułem, że jest jeszcze coś, co chciałbym przekazać, nawet jeśli ma to wylądować w muzycznej „szufladzie” pośród innych rzeczy, które napisałem dla siebie z samej potrzeby pisania. Nie myślałem o niej w konwencji płyty, ale klimat poprzednich utworów na pewno na mnie wpłynął i tak stała się ona głównym punktem albumu. „Glass and Styrofoam” jest w pewnym sensie lawiną myśli, emocji i obaw towarzyszących nam podczas zawiązywania bliższej relacji. Szkło i styropian symbolizują kruche, niepewne początki i to jak wrażliwi jesteśmy, odsłaniając się przed drugą osobą.
„Another Time”
Utwór „Another Time” mówi o zmianach, które w człowieku zachodzą naturalnie i nie da się ich do końca wymusić. Szczególnie, kiedy ktoś wcale nie czuje potrzeby, aby się zmienić. Każda próba wpływu z zewnątrz i chęć podjęcia rozmowy na tematy trudne dla podmiotu jest zbywana, zostawiana na później („leave it for another time”). Samemu ciężko jest mi rozmawiać, dlatego dużą część siebie zostawiam w tekstach, o których opowiadanie też nie przychodzi mi łatwo. Wolę kiedy słuchacz ma możliwość zrobić z naszej piosenki w jakiejś części własną, zestawiając ją ze swoimi doświadczeniami i emocjami.
Co państwo na to?