
Rites of Fall: filmowa konstrukcja
Niedawno z wielką emfazą pisaliśmy na temat pierwszego LP Rites of Fall – polskiego twórcy elektroniki łączącego gęsty od morku ambient z syntezatorową rytmiką, dziś to on opowiada nam o swoich ulubionych kompozycjach pochodzących zarówno z debiutanckiej Epki „Truthsayer”, jak i z „Towards the Blackest Skies” . Bartek Kuszewski podejmuje przede wszystkim wątek filmowego charakteru swoich kompozycji, by pokazać nam, jak połączenie przeprodukowanych żywych instrumentów z nagromadzeniem syntezatorowych brzmień pochodzących zarówno z autentycznych modułów, jak i wirtualnych środowisk tworzy piorunujący „namacalny” efekt. Oszczędne kompozycje zamieniają się w „fabularne”, narracyjne suity o wybitnie złowieszczym charakterze. Szczerze mówiąc czekamy na pierwszy obraz z soundtrackiem Rites of Fall.
Afterflesh
(Leidforschung, 2019)
W trakcie prac nad albumem zależało mi szczególnie na nadaniu mu swoiście filmowej konstrukcji. „Afterflesh” pełni w tym filmie rolę czołówki. W przypadku utworów z płyty próbowałem uczyć się oszczędniejszej formy i powtarzalności. To dlatego tak naprawdę niewiele się tu dzieje, ale przez „filmowość” wszystko musi zmierzać w jakimś kierunku, prowadzić narrację do przodu. Utwór jest zbudowany wokół brzmień vintage’owych syntezatorów zrekonstruowanych w Reaktorze (środowisko do budowania wirtualnych instrumentów i efektów od Native Instruments). Dopełnia je żywa partia kontrabasu Janka Wierzbickiego i modulowany, filtrowany szum radia. „Głosy” są całkowicie syntetyczne, to efekt eksperymentów z systemem modularnym. Zamykający utwór synth to znowu Reaktor emulujący radzieckiego Poliwoksa – brudne, rozstrojone brzmienie, dodatkowo nagrane przez wzmacniacz basowy i kolumnę Ampega w studio.
Towards the Blackest Skies
(Leidforschung, 2019)
Niekończące się stopniowanie napięcia, próba wyrażenia stanu przytłoczenia, gęstości – to były główne pomysły, które pomogły mi stworzyć ten utwór. Jeśli pozostaniemy przy metaforze filmowej to jest to „kulminacyjna scena” albumu. Zacząłem go pisać od nagrania pojedynczego uderzenia pięścią w pudło gitary akustycznej, które po przetworzeniu pełni funkcję najniższego bębna. W trakcie powstawania było zestawiane z wieloma innymi elementami jak przesterowane akordy zagrane na tej samej gitarze, bandżo (!) i w końcu ta ściana głosów przetworzonych przez taśmę magnetofonową, którą słychać w ostatecznej wersji. Kulminacja albumu i utwór, z którego z perspektywy czasu jestem bardzo zadowolony.
Head of the Snake
(wyd. własne, 2017)
„Head of the Snake” to utwór, w którym chciałem zawrzeć poczucie radykalnej zmiany, nieodwracalnego przekroczenia granicy. Powstał na bazie surowego, w zasadzie dość losowego nagrania akordeonu. Pociąłem je w powtarzalną całość, przesterowałem i przepuściłem przez echo i pogłos. Do tego znowu Reaktor, tym razem grający m.in. brzmieniami w stylu Mooga. Pierwotnie wyobrażałem sobie ten utwór zupełnie ambientowo, ale z każdą wersją pojawiało się więcej elementów rytmicznych, dograłem żywe blachy i bęben. Najciekawsze było dodanie finałowej części, która jest dla mnie przykładem jak samą formę muzyki metalowej/post-metalowej można wypełnić bardziej elektroniczną treścią. Jest to format, z którym planuję jeszcze dużo eksperymentować w przyszłości. Sposób w jaki zbudowany jest ten kawałek pozwala na różne podejścia do wersji koncertowej.
(fot. Marcin Szpak)
Co państwo na to?