Moonzibar: zwyczajnie się poddać
Wydany nakładem netlabelu Trzy Szóstki debiut stołecznej grupy Moonzibar ukazał się pod koniec zeszłego roku. Z ręka na sercu i niewyraźną miną przyznajemy – ten wywiad przeleżał w naszej szufladzie chwilę dłużej niż wypada. Niniejszym nadrabiamy, a dobrym pretekstem niech będzie nadchodzący występ grupy w CH25 (szczegóły na FB). Moonzibar określają swoją twórczość mianem melancholijnego indie podrapanego post rockiem. Dla wszystkich, którzy wolą wizualizować – wyobraźcie sobie debiutancki album Interpolu z obniżonym środkiem ciężkości, mroczniejszą aurą i bardziej muskularnymi partiami gitar. A teraz oddajemy głos Łukaszowi Cirockiemu.
Kiedy postanowiliśmy zamknąć się na rok w sali prób, nie wiedzieliśmy do końca, w jakim kierunku będzie to zmierzać. Wiedzieliśmy tylko, że chcemy zrobić to całkiem inaczej niż dotychczas. Nie chcieliśmy tym razem łamać sobie głów i palców przy komponowaniu, ale zwyczajnie się poddać. Chcieliśmy zrobić utwory, które będziemy mogli otwierać i rozwijać. Zrobić płytę bez zbędnych upiększeń, którą nagramy na „setkę” w studiu i która podczas koncertów będzie miała swoją kontynuację.
Kiedy skończyliśmy nagrywać, wysłaliśmy materiał do Toma Billera. Podobało nam się to co, zrobił przy pierwszej płycie Warpaint. Odpisał tego samego wieczoru, a my poprosiliśmy tylko o to, żeby skupił się na brzmieniu ze studia i żeby zmiksował ją najprościej jak potrafi.
„Stupid Fucking White Man”
Utwór powstał jako jeden z ostatnich, ale od razu wiedzieliśmy, że będzie otwierał płytę. Pewnie dlatego, że poszło tak naturalnie i łagodnie. Na jednej z prób zaczęliśmy grać, a po kilku minutach zorientowaliśmy się, że mamy gotowy utwór. Czasami tak jest. Był również tym utworem, od którego rozpoczęliśmy nagrywanie całego materiału.
Opowiada o bezsensownej i okrutnej dominacji jednej rasy, kultury i religii nad innymi. Tytuł został zaczerpnięty z filmu „Truposz” Jima Jarmuscha, w którym pewien Indianin odnajduje w głównym bohaterze ducha Williama Blake’a. Kiedy siedząc przed komputerem w moim mieszkaniu robiliśmy z Filipem klip do tego utworu, przypomniałem sobie, że na półce mam tomik Williama Blake’a. Pod koniec klipu można odnaleźć krótki cytat z jednego z jego wierszy.
„Black Clouds”
Podobnie jak Stupid Fucking White Man, Black Clouds opowiada o chorobliwej potrzebie władzy. Jednak tym razem jest wypowiedzią jednostki. Mówi o jej bezsilności w upijającym się chwilową siłą tłumie, ale jest również deklaracją niezależności. Odnosi się do zmian w naszej rzeczywistości, które w ostatnich kilku latach zachodzą i momentami w ironiczny sposób do nich nawiązuje. To utwór, którego uczyliśmy się najdłużej. Zależało nam, żeby jego dynamika się zmieniała, żeby połączyć jego początkową nerwowość ze spokojem i łagodnym wyjściem. To trochę jak obudzić się na środku ruchliwej ulicy, po chwili przekręcić się na drugi bok i uwierzyć, że leżysz na miękkim mchu pośród zielonych drzew.
„Waves”
To drugi utwór, który zrobiliśmy, pracując nad tą płytą. Kiedy skończyliśmy wszystkie, mieliśmy wrażenie, że w jakiś sposób podsumowuje on całość. Składa się z dwóch części, które łączy gęste solo Mateusza na perkusji. Przed jego nagraniem siedzieliśmy w studiu do czwartej nad ranem i sprawdzaliśmy wszystkie wzmacniacze, tylko po to, żeby przepuścić przez gitarowy delay wokal z ostatniej części. Mateusz stroił w nieskończoność bębny, Filip mdlał od nieskończoności wydawania z siebie dźwięków do mikrofonu, a mi drętwiały palce od nieskończoności ustawień delaya.
Utwór kończy monotonna ściana dźwięków, a jego krótki tekst jest zaproszeniem do wspólnego samobójstwa przez utonięcie w dźwiękach nut, których żaden z nas do dzisiaj nie nauczył się czytać.
Co państwo na to?