
Mona Polaski: Długa smuga
Mona Polaski (nie mylić z Mery Spolsky) to nowy projekt dwóch Panów z grupy Bruno Schulz. Słychać w tym całą górę nostalgicznych nowofalowych melodii, post-punkową motorykę oraz ciężkie powietrze miasta Łodzi. Poza bardzo chwytliwymi refrenami (sprawdźcie „Nad Życie” lub „Robinson Crusoe”) cały album przesiąknięty jest chłopacką tęsknotą za czasami, które z racji metryki już powoli się kończą. Kace pewnie są trzy razy bardziej niszczące niż 15 lat temu, ilość życiowych zobowiązań zupełnie nieporównywalna, ale to fajnie, że Mona Polaski dalej pisze piosenki.
O rzeczonych piosenkach z płyty „Folklor”, opowiada Karol Stolarek
Huragan
Jedna z tych piosenek, które zarysowują swój kształt na próbach podczas swobodnego dryfowania dźwięków i słów. To dryfowanie odbywało się w jednej z piwnic a raczej tajemnej enklawie w podziemiach miasta, gdzie specyficzny zapach wilgoci wżera się w ubranie, skórę i włosy. Za niewielkim okienkiem widać było, co jakiś czas przejeżdżające auta. To było lato, noce były ciepłe i jasne. Spędzaliśmy wieczory w zbawiennym chłodzie piwnicy bawiąc się instrumentami, puszczając rytm z samplera, prowadząc długie rozmowy bez treści. Kiedy pewnego wieczora wracaliśmy z Witem (basistą) z grania, jak zwykle słuchając w jego aucie zapisu z próby, szybko zorientowaliśmy się, że ta melodia, układ elementów i w ogóle cały ten kawałek ma to coś, co sprawia, że chce się grać. Na początku tekst był w języku angielsko-afrykańsko-łacińskim lub raczej lorem ipsum, potem jednak pojawił się temat, bo nad niebami wielu miast i krajów przyszedł czas ogromnych huraganów osobliwie nazywanych imionami ludzi: Kathrine, Grzegorz itp. Warstwa liryczna wykiełkowała od tego wszechobecnego w kółko powtarzanego wątku klęski żywiołowej, która pustoszy świat. Następnie tekst rozbudował się na większe ilości planów, rozszerzył się, otarł się nawet o podróż w czasie. Huragan to jeden z najbardziej dynamicznych i ekspresyjnych numerów na płycie. Jego tempo super presto sprawia, że numer wzbija szarą chmurę na koncertach. Kazik, syn Wita do dzisiaj pyta ojca; „Tato, dlaczego konie nie przejdą?”… i od razu przychodzi mi do głowy zapętlenie czasowe – autentyczne zdarzenie, kiedy wiele lat temu Wit wykrzyczał do swojego ojca „Tato, kurwa jestem gwiazdą rocka”.
Robinson Crusoe
Piosenka Robinson Crusoe powstała latem 2018 roku, pierwotnie oparta była na prostym podkładzie perkusyjnym, jednak po występie na festiwalu młodych talentów w Szczecinie, na którym zagraliśmy z perkusistą Łukaszem Klausem (CKOD, NOT, 19 Wiosen), Łukasz zwrócił nam uwagę na to, że ten kawałek na poziomie perkusyjnym nie ma odpowiedniej mocy. Zdecydowaliśmy, że jemu powierzymy zadanie nagrania bębnów. Jak się okazało dokonał rzeczy pięknej, tworząc partie dopełniające utwór w sferach dynamiki, rytmu i narracji. Muzyka i słowa do Robinsona pojawiły jak to często bywa, pod wpływem jakiegoś olśnienia, ale praca w studio nad nim trwała naprawdę długo, powstała ogromna ilość wersji, w których zaczęliśmy się gubić i powoli popadać w paranoję (zawsze, kiedy robisz płytę jesteś tak mocno zaangażowany emocjonalnie, że w którymś momencie zaczynasz trochę wariować). To, co świetnie mi się kojarzy z utworem Robinson Crusoe to fakt, iż okazał się on pretekstem do spotkania się z naszym starym kumplem, z czasów, kiedy miłość i cierpienie smakowały zupełnie inaczej, człowiek ten ma ksywę Czekolada. Udało nam się spędzić cały dzień razem z Czekoladą i jego synkiem Marcelem, który kocha jaszczury i smoki. W innym wypadku byłoby to nie możliwe, wiecie każdy dzisiaj jest bardzo zajęty. Ten klip zrobiliśmy z Witem zupełnie sami mając do dyspozycji najprostsze środki, którymi dysponowaliśmy, bez większej spiny, po prostu pojechaliśmy tam i pokazaliśmy dzień z życia autentycznego człowieka. Ostatnio podczas koncertu w Chmurach ujrzałem pod sceną człowieka z krawatem na głowie, no i ten jedyny w swoim rodzaju taniec, to był Czekolada.
Lejce
Piosenka, w której udało mi się zaszyfrować kilka podprogowych przekazów. Niech będzie, uchylę rąbka tajemnicy. Historia o Radziu spadającym ze schodów jest oparta na faktach tylko, że imię spadającego zostało zmienione na potrzeby utworu. W rzeczywistości spadł Rysiu, nic się na szczęście Rysiowi nie stało, choć spadał z ekstremalnie stromych i wysokich schodów starego XIX-wiecznego pałacyku. Generalnie wszystkie Rysie i Radzie to fajne chłopaki. Czasami temat do piosenki powstaje w najmniej przewidywalnym momencie, wydarza się coś, co zostawia w tobie długą smugę, potem powoli gaśnie i ożywa po pewnym czasie. Noszę w sobie sporo takich zahibernowanych historii gotowych do przekształcenia w piosenki, dzięki temu, duża część utworów jest dla mnie czymś na kształt zaszyfrowanego pamiętnika. Poza tym piosenka to rodzaj wehikułu czasu, dzięki niej odnajdujesz chwile, które kiedyś przeżyłeś. Andy Warhol trzymał skatalogowane perfumy, których używał w określonych momentach swego życia, kiedy zapragnął wrócić do jakiegoś momentu wyjmował przyporządkowaną do danego czasu fiolkę i wąchał pachnidło przenosząc się w tamte czasy, podobnie jest z piosenkami. „Lejce” to kawałek, w którym skumulowałem całą tęsknotę za byciem dobrym, chęć ujarzmienia tego potężnego dzikiego rumaka, który nie zawsze słucha poleceń i nie zawsze reaguje na komendy. Wit włożył tam całe swoje serce nocami pracując nad partiami basu. Wiktor, który w tamtym czasie grał z nami na gitarze, za pomocą ściany dźwięku pięknie wymalował barwę granatu nieba nad spalonym lasem. Utwór „Lejce” jest taneczny i doskonale nadaje się do wykonywania na weselach około godziny piątej nad ranem, kiedy sierpniowy poranek obnaża wszystko to, co zasłoniła noc i wypity w nadmiarze alkohol.
Co państwo na to?