Łukasz Suchy: czy to te słynne pieśni podwodnych penisków?
Działalność Łukasza Suchego – nienasyconego podsłuchiwacza rzecznych roślin, trapera dźwięku kajakiem goniącego za rzecznymi stworzonkami, by posłuchać odgłosów ich masturbacji, człowieka, który nigdzie nie rusza się bez pięciometrowego kabla mikrofonowego – to zadziwiające połączenie medytacji, łowiectwa i hydrologii. Powiecie: wariat, my odpowiemy: pasjonat! Gość, który wie dobrze, że muzyka jest dosłownie wszędzie, wypełnia sfery, odbija się echem rur i wydostaje przez szpary w podłodze. Bardzo często choć ją słyszymy, to nie przebija się ona do naszej percepcji, pozostaje stłumiona i zmarginalizowana w głębokich obszarach naszej podświadomości… Dlatego Suchy działa niczym psychoanalityk, wydobywa te wyparte odgłosy świata na zewnątrz, by wzbogacić nasze doświadczenie, przybliżyć nas do świata, którego nieprzebrane bogactwo omija nasze wątłe zmysły. Jeśli niektórych muzyków, np. Buriala, czy twórców ukraińskiej wytwórni Muscut, możemy nazywać muzycznymi archeologami, Suchego z pewnością należy określić mianem historyka naturalnego dźwięku.
Rainy street through the gutter
Jedno niepozorne wejście do wielkiego betonowego kanału w Palandze zaszczepiło we mnie fascynację dźwiękiem wody w cylindrycznych pomieszczeniach. Zachwyca mnie ten złowieszczy pogłos, z jakim kotłuje się w nich dźwięk, a na dodatek dziury i nory mają właściwość „zasysania” odgłosów z zewnątrz i miksowania ich w swoich trzewiach.
Wszystko co słychać w tym nagraniu to dźwięki zastane. Podkreślam to, bo kilka osób pytało mnie czy dogrywałem tam jakieś syntezatory, czy manipulowałem dźwiękiem. Nic takiego nie miało miejsca. Powstało ono zupełnie przypadkowo. Pojechałem z mikrofonami na basen przy wrocławskiej Orbicie. Chciałem nagrać smutek młodzieży, związany z ostatnim dniem wakacji. Był idealny słoneczny dzień zwieńczony nagłą ulewą, kiedy wracałem rowerem do domu. Schowałem się pod wiatą jednego z budynków przy dużym skrzyżowaniu ulic, a ulewa nie mijała. Usłyszałem ciurkanie wody z rynny i podszedłem do niej, z zamiarem nagrania tego dźwięku. Bez większego przekonania, że to do czegoś posłuży. Sprawdziłem, czy włożenie mikrofonu do rury z wodą jest bezpieczne. Nigdy nie jest, ale postanowiłem zaryzykować. Założyłem słuchawki i mój mózg momentalnie wszedł na jakąś kosmiczną orbitę. Okazało się, że cały system rynien jest niezamierzoną rzeźbą dźwiękową. W zasadzie cały budynek grał sobie na rynnie, a partyturą były ulice, chodniki, pobliski plac budowy, wieża kościelna i wszystko, co w zasięgu ucha. Dźwięk wody rozchlapywanej przez samochody w rytm świateł ulicznych zmieniał się w morskie fale, a odgłosy ich silników zostały poddane syntezie w czasie rzeczywistym.
Przyrwa
Na granicy dwóch rzeszowskich osiedli: Baranówka 3 i Baranówka 4, o których legenda miejska głosi, że toczyły kiedyś zaciekłe boje (nie metaforycznie), ale dzisiaj kurz bitewny opadł, płynie rzeczka Przyrwa. Niestety jej romantyczny potencjał został zaprzepaszczony przez lokalnych urbanistów. Jednym z nielicznych miejsc, w których strumyk pokonał ich zamiłowanie do linii równoległych, jest skrzyżowanie alei Wyzwolenia i ulicy Osmeckiego, które Przyrwa przecina kanałami pod jezdnią. Lubię takie miejsca. Aby się do nich dostać trzeba w trawie po pas iść wzdłuż omszałych murów, po stromym zboczu. Ludzie przechodzą tędy codziennie, ale rzadko kiedy ktoś zagląda do kanału, bo i po co? Gdyby zajrzeli, zobaczyli by nietoperze swoim pijanym lotem przemierzające kanał tam i z powrotem, prawdopodobnie polując na owady. Na dole jednak nie było jak ustawić mikrofonu, dlatego podszedłem do tematu od góry. Kabel mikrofonowy, który wszędzie ze sobą noszę ma 5 metrów, co zawsze mnie irytowało, bo rzadko kiedy potrzebuję aż tyle i tylko wszędzie się pląta. Tym razem jednak przydał się idealnie. Omotałem mikrofon i opuściłem go z mostku nad potok.
Żeby kontrolować, czy nie jest za wysoko, a jednocześnie, czy nie dotyka wody – musiałem stanąć po drugiej stronie barierki, trzymając się jej jedną ręką. Kiedy tak stałem podeszła do mnie pani w średnim wieku. Była pod wpływem substancji, ale też było widać, że jest czymś wyraźnie przygnębiona, niewykluczone, że przed chwilą płakała. Zapytała czy chcę skoczyć i poprosiła, żebym tego nie robił, bo nie warto i życie jest piękne. Szczerze mnie to wzruszyło, bo przechodziło tamtędy sporo osób, przyglądali mi się oczywiście, a tylko ona ponad ciekawość postawiła troskę o drugiego człowieka. Serdecznie jej podziękowałem i zapewniłem, że nie nęcą mnie objęcia otchłani, ale wsłuchuję się w jej pieśń. Pokiwała głową ze zrozumieniem i poszła dalej szlakiem swojej rozpaczy.
Vascular plants in Oławka river
Nagrania terenowe najczęściej wiążą się ze sztuką znikania. Zastania w miejscu i udawania, że nie istniejesz, żeby żaden dźwięk, który wydajesz nie został przypadkowo zarejestrowany. Ale w tym przypadku musiałem w trakcie nagrań, niczym kajakarz górski zmagać się z żywiołem, którym okazała się Oławka – niepozorny dopływ Odry w centrum Wrocławia. Wybrałem się na kajak z hydrofonem (to taki mikrofon do nagrywania dźwięków pod wodą). Zawsze zastanawiało mnie co słyszą ryby w centrum miasta. Oczywiście były motorówki, nawet odgłosy samochodów, ale wielkim zaskoczeniem okazały się osobliwe pulsujące dźwięki, które słychać było tylko w pewnych określonych miejscach. Po kilkunastu minutach wiosłowania doszedłem do wniosku, że dzieje się tak nad pewnym konkretnym gatunkiem roślin wodnych. Próbując je zarejestrować musiałem walczyć z nurtem rzeki, bo akurat trafiłem na kajak, który nie został wyposażony w hamulec ręczny. Przez długi czas nie byłem pewny czy moje podejrzenie padające na te konkretne rośliny jest słuszne, aż kilka miesięcy później na jednej z grup na FB David Rothenberg (uznany badacz dźwięków roślin i zwierząt, który gra też na klarnecie i nawet wydał płyty w wytwórni ECM) potwierdził, że takie dźwięki wydają podwodne rośliny naczyniowe, kiedy uwalniają się z nich gazy. A jeżeli David Rothenberg mówi, że rośliny podwodne śpiewają puszczając bąki, to ja tego podważał nie będę.
Is it the famous underwater penis song part1 / part2
Pozostając jeszcze chwilę pod wodą polecam posłuchać fragmentów numer 10 oraz 11. Mówi się, że jedne z najbardziej hałaśliwych zwierząt na naszej planecie mieszkają pod wodą. Są to niewielkie owady, które pocierają swoimi mikroskopijnymi siusiaczkami o własne brzuchy, produkując hałas o natężeniu dochodzącym niemalże do 100dB (odgłos bardzo głośnej orkiestry lub przejeżdżającego blisko pociągu) – raz na zawsze zamykając dyskusję o tym czy rozmiar ma znaczenie (zjawisko to, zwane podobnie jak u świerszczy strudilacją, odbywa się na powierzchni około 50 mikrometrów). Bardzo chciałbym je wytropić, ale nie mam pojęcia jak to zrobić. Czasem jednak słyszę jakieś podwodne robaczki robiące w mule techno-party i zadaję sobie pytanie: czy to są te słynne pieśni podwodnych penisków? Nie wiem.
Co państwo na to?