Kamp!: jedno słowo – empatia
Jeśli jesteście muzykami i zastanawiacie się co zrobić po tym jak nagracie już „znakomity debiut” i „pełną inspiracji i oryginalności drugą płytę”, to weźcie przykład z Kampa! Warszawska grupa nagrała właśnie trzeci album, którym chce nie tyle przypieczętować swoją mocną pozycję na rodzimej scenie elektroniczno-tanecznej, ile wyjść z kagankiem muzycznej oświaty do rodzimej publiczności. Jeśli pierwszy krążek oparty był na synthowej taneczności, druga płyta stanowiła zaś zapis artystycznych poszukiwań zespołu (od trance’u do IDMu) i w tym sensie była pozycją nie mniej taneczną, ale jednak o wiele trudniejszą, „Dare” jest – nie wstydźmy się tego napisać – po prostu popowa. I to popowa w najlepszym stylu. Tej płyty po prostu dobrze się słucha. Lekkie ścieżki beatów, chwytliwe melodie, miejscami tylko (jak w „Dalidzie”) przechodzące w nieco bardziej skomplikowane struktury, a także melancholijny i nieco uwodzicielski wokal, wszystko to sprawia, że zostanie ona w naszej pamięci, jako najbardziej letnia płyta roku 2018. Część krytyków uważa, że zmierzając w kierunku przystępnej ludyczności Kamp! pozostawiają za sobą najlepszy okres mocnego electro, my jednak – idąc za głosem ludu – skłaniamy się ku tezie, że dopiero ta „społeczna wrażliwość”, którą prezentują na „Dare”, pozwoli im naprawdę rozłożyć skrzydła.
„Don’t Clap Hands”
Nasz pierwszy enviromental song. Jak tak dalej pójdzie, to z pewnością nie ostatni.
To przerażające, że ludzie mimo wszystkich dowodów wciąż nie wierzą choćby w ocieplenie klimatu. Od dłuższego czasu obserwujemy też działania takich ludzi, jak Areta Szpura, która jako eko-influencerka robi wspaniałe rzeczy, by oduczyć ludzi wielu szkodliwych nawyków, jak choćby używania plastikowych słomek i kubków.
Ekologia jest dla nas ważna i pracując nad „Dare” wielokrotnie zastanawialiśmy się, jak możemy to jako zespół wyrazić (pomijając napisanie „Don’t Clap Your Hands”). Skupiliśmy się na ekologicznym opakowaniu nowego CD, co okazało się niełatwym zadaniem nawet w 2018 roku. Finalnie z pomocą naszego menagera i wydawcy udało nam się znaleźć pudełka CD pochodzące z recyklingu. Nie są piękne i mogą być bardziej łamliwe, ale jesteśmy z nich bardzo dumni.
„Mañana (Nothing is Really There)”
Nad nowym albumem pracowaliśmy po raz pierwszy na odległość. Michał z Radkiem w Warszawie, ja w Gdyni. Po naszym debiucie i „Ornecie” nagranych w całości w Łodzi, nad którymi cały czas siedzieliśmy we trójkę, było to dla nas duże odświeżenie. Gdy pracujemy osobno, przychodzi moment, w którym każdy z nas zostaje z piosenką sam na sam. Każdy ze swoją interpretacją i wizją. To coś innego niż kolektywne myślenie nad utworem. Czasem łatwiej zadowolić cały zespół Kamp!, niż pojedynczych jego członków. „Mañana” chyba każdy z nas widzi trochę inaczej. To utwór o nieocenianiu i o prawie do bycia nieocenianym. Każdy z nas ma prawo do swojej własnej interpretacji i wizji. Wiemy, że chodzenie własnymi ścieżkami i nie przejmowanie się ocenami innych wymaga pewnej odwagi. Tyle samo odwagi potrzeba, żeby pozbawić się komfortu oceniana, grupowego śmiechu i szydery. To piosenka dla tych, którzy z tego zrezygnowali, by dać innym przestrzeń do wyrażania siebie, tak jak sobie tego życzą.
„Nanette”
Tytuł „Nanette” nawiązuje do stand-upu Hannah Gatsby o tym samym tytule. To jedna z najbardziej poruszających rzeczy jakie ostatnio widziałem. Rozliczenie z szowinizmem (nie tylko męskim, także intelektualnym), homofobią, maczyzmem, nietolerancją i całym złem, któremu nie ośmielamy się przeciwstawić na co dzień.
„Nanette” powstała bardzo szybko i intuicyjnie, a my bardzo lubimy tak pracować. Brzmieniowo inspirowaliśmy się mocno ostatnią płytą Nilsa Frahma, potem doszły do tego echa jednej z naszych ulubionych kapel z lat osiemdziesiątych – Tears for Fears. To mogłaby być ballada, ale słuchana zaraz po wyjściu z ciemnego, brudnego klubu z muzyką techno.
To chyba najważniejszy tekst jaki napisałem, podsumowujący wszystkie tematy poruszone na „Dare” i sprowadzający je do jednego słowa: empatia.
Co państwo na to?