
Enchanted Hunters: dziwne akordy i syrenie zaśpiewy
7 listopada 2019 roku, siedem lat po ukazaniu się debiutanckiej „Peorii”, Enchanted Hunters, czyli Małgorzata Penkalla i Magdalena Gajdzica, sprezentowały swoim wytęsknionym słuchaczom nowy materiał. „Dwunasty dom”, wydany nakładem Latarnia Records, niemalże natychmiast zyskał miano albumu, który zagości w wielu podsumowaniach najlepszych wydawnictw mijającego roku. Eksperymentując z własną wrażliwością i sentymentem do lat 80., dziewczyny pokazały, jak automatyzować piękno w taki sposób, żeby pozostało pięknem. Tym, którzy jeszcze nie mieli okazji do tego, żeby rozgościć się w „Dwunastym domu”, radzimy jak najszybsze zapukanie do drzwi. A o tym, co was za nimi czeka, opowiadają nam Gosia i Magda.
Przyjaciel
Gosia: nasze piosenki najczęściej zbudowane są na jakiejś metaforze, obrazku, od którego wychodzimy. W „Przyjacielu” po raz pierwszy postanowiłam napisać coś bardzo osobistego i bezpośredniego. Żadnej symboliki tu nie ma, chodzi o to, co mamy w tytule, czyli o przygodną relację, która też potrafi złamać serduszko (chociaż oczywiście wcale nie musi!). Wcześniej wydawało mi się, że pisanie o miłości jest trochę wyświechtane, ale kiedy naprawdę jest się w dołku, to trudno ten temat pominąć. Po prostu postarałam się do tego przyłożyć i unikać banału jak ognia. Formalnie ten numer też odbiega od tego, co może kojarzyć się z Enchanted Hunters. Długa piosenka, bez refrenów, za to z prechorusami które donikąd nie prowadzą. Druga połowa „Przyjaciela” to taneczny instrumental, na którym wyżywamy się na koncertach. W tej części raczej słychać o co chodzi – jest mroczna, głośna, ale też trochę sexy i jakoś ilustruje moją ówczesną frustrację.
Burza
Magda: zwykle gdy zabieram się za napisanie piosenki, zaczyna się to od podśpiewywania i improwizacji na klawiszach, podobnie było z „Burzą”. Potem ten motyw leżakował sobie przez jakiś czas, a ja zastanawiałam się, jak go rozwinąć. Od początku wiedziałam, że ta piosenka powinna być o deszczu. Na próbach zaczęłyśmy rozwijać formę. Spodobało nam się wspólne granie na jednym syntezatorze. Ja grałam akordy, a Gosia kręciła gałkami. Potem Michał Biela napisał pierwszą zwrotkę, a ja po traumatycznej burzy, jaką przeżyłam sama w wiejskim domu, dopisałam drugą. Pioruny za oknem wyglądały jak światła na imprezie, stąd taneczna część na końcu piosenki.
Neptun
Gosia: to co prawda utwór Madzi, ale bardzo go lubię, to o nim opowiem. Na wstępie: ten numer powstał za pomocą loopowania, czyli dokładania kolejnych pętli do tych już istniejących, aż z jednej ścieżki zrobi się cały zaaranżowany utwór. Loopy to bardzo fajne i praktyczne rozwiązanie, ale najczęściej pomagają w budowaniu takiego mantrowego, repetytywnego klimatu. Za to dla zespołu, który lubi, żeby piosenki miały wiele różnych części i akordy się często zmieniały, jest to problematyczna technika. Tym bardziej doceniam Magdę, która mimo ograniczeń pracy z looperem sprawiła, że ten utwór żyje, rozwija się i ma swoją dramaturgię. Dziwne akordy następują po sobie, a Madzia z tymi swoimi syrenimi zaśpiewami pływa po nich jak gdyby nigdy nic. Na koniec wchodzę ja z basem i otwieram ten utwór na coś w rodzaju mrocznej estrady. Na płycie „Neptun” jest outrem, a na koncertach – intrem.
Co państwo na to?