Julia Marcell: Urodziny producenta
Cykl źródłowych opowieści o piosenkach pochodzących bezpośrednio od ich twórców otwiera rozmowa z Julią Marcell (Werble! Fanfary! Konfetti!).
Gdyby komuś było mało, już na wstępie polecamy wywiad dla Decybeli Dizajnu – dużo tam dobrego odnośnie kwestii wizerunkowych i oprawy graficznej, którymi Julia zajmuje się osobiście. My w związku z nieuleczalnym spaczeniem, pytaliśmy o piosenki, absolutne sedno i jedyny powód istnienia serwisu musicNOW! Julia Marcell odpowiedziała własnoręcznie.
„June”
(June, 2011 Mystic Production)
Usilnie próbowaliśmy w studio nagrać wokale na dobry, studyjny mikrofon, ale nie chciały one zabrzmieć tak fajnie jak pierwsze demo-wokale, nagrane na szybko, podczas pisania piosenki w moim mieszkaniu na starego, ledwo zipiącego laptopa i niedomagający mikrofon (a w przypadku chórków wręcz na wbudowany mikrofon laptopowy). Coś było na rzeczy z energią piosenki, ten pierwszy świeży moment, mimo iż niedoskonały technicznie, miał w sobie najwięcej magii.
„Night Of The Living Dead”
(It Might Like You, 2008 Sellaband)
To nagranie to w pewnym sensie rejestracja imprezy urodzinowej producenta płyty, który zaprosił m.in. znajomych perkusistów do studia. Perkusiści wpadli i przy okazji nagrali z nami piosenkę. Impreza udała się przednio, a jeden z perkusistów został nawet członkiem zespołu.
„I Wanna Get On Fire”
(June, 2011 Mystic Production)
To jest jedna z tych piosenek, z którymi zawsze mamy dużo zabawy na koncertach. Przez jakiś czas mieliśmy taki punkt w programie koncertowym, że pod koniec I Wanna Get On Fire ja schodziłam ze sceny, a zespół grał dalej, improwizując przez chwilę. Po chwili zespół kończył utwór, a ja wracałam i graliśmy kolejną piosenkę. Na którymś z koncertów zeszłam ze sceny, poszłam do garderoby, napiłam się wody, poprawiłam makijaż, poprawiłam włosy, wymieniłam baterie w odsłuchu, a zespół dalej grał I Wanna Get On Fire. Po kilku minutach postanowiłam więc wrócić i zakończyć utwór oficjalnie, dośpiewując improwizacje i żywo gestykulując w stronę zespołu. Jak się potem okazało zespół nawet nie zauważył, że zeszłam ze sceny.
Julia Marcell rozpoczęła karierę na pełen etat wraz z wydanym w 2009 współfinansowanym przez fanów albumem „It Might Like You”. Oto kolejny dowód na to, że w niejednorodnej, kapryśnej i chimerycznej internetowej kupie, mimo wszystko tkwi siła. Cztery lata i jedną odważniej wykorzystującą elektronikę i syntezatory płytę później, Pani Marcell stała się zupełnie poważną, uhonorowaną kilkoma mniej lub bardziej ważnymi nagrodami artystką, która nie potrzebuje już społecznego potwierdzenia zapotrzebowania na swą twórczość. Płyty Julii ukazują się równolegle w Polsce i Niemczech, na wszelki wypadek w neutralnym języku angielskim, to pewnie wynik dbałości o stabilność naszych sąsiedzkich relacji – miło, że nie daje żadnej ze stron ostatecznego argumentu.
Mieliśmy okazję dwukrotnie uczestniczyć w koncertach Pani Marcell. Zarówno w wilgotnej, klubowej odsłonie (Stodoła), jak i na dużej scenie festiwalowej (Opener 2012) w oczy i uszy rzuca się przede wszystkim ogromna, niepohamowana wręcz radość grania – autentyczny entuzjazm wylewał się ze sceny prosto na publikę, można było się w nim pławić, taplać, zgarniać do wiaderka… Czego i Państwu serdecznie życzymy.
Co państwo na to?