Dynasonic: przy naszej muzyce dobrze się pracuje
Zazwyczaj prosimy artystów, żeby opowiedzieli nam coś o swoich trzech wybranych utworach. Jednak czasami napotykamy na swojej drodze takich, którzy nie mają ich nagranych aż tyle, bo są na początku swojej drogi. Jednym z takich zespołów jest Dynasonic, który w dodatku podkreśla, że minimalizm to jedna z podstaw ich działania.
Dlatego to opowiadanie piosenek jest trochę nietypowe. Ale za to przygotowuje nas do doświadczenia, jakim będzie koncert grupy na OFF Festivalu.
Zespół Dynasonic dotychczas nagrał 2 (słownie: dwa) utwory, więc będziemy poruszać się w ich obrębie. Oczywiście są to nasze ulubione utwory.
Wymyślając Dynasonic postanowiłem uprościć wszelkie rzeczy, które we wszystkich wcześniejszych zespołach „komplikowały” mi granie muzyki. Mam tu na myśli wymyślanie tytułów płyt, utworów, szukanie pomysłów na okładki, tworzenie pseudofilozofii, image’u. Mam świadomość, że to wszystko ma ogromne znaczenie i często staje się ważniejsze od samej muzyki. Ten nasz minimalizm w Dynasonic jest też naszą dokładnie przemyślaną drogą. Na naszych koncertach nie ma dymu, kolorowych świateł, stroboskopów. Na scenie jesteśmy tylko my i instrumenty. Najbardziej pociągająca jest dla nas próba wprowadzenie słuchaczy w stan, w którym te wszystkie „dodatkowe efekty” nie mają żadnego znaczenia, a ludzie mają po prostu oczy szeroko zamknięte.
Nasze utwory nie niosą żadnej konkretnej historii, ale my mamy mnóstwo historii z nimi związanych i mnóstwo sytuacji, które inspirowały nas do ich nagrania.
Najbardziej ciekawi nas co ludzie czują przy ich słuchaniu. Wiemy na przykład że przy naszej muzyce dobrze się pracuje. Jeden z naszych „fanów” powiedział: „Kawałek D2 Dynasonic ma od 1:40 tak hipnotyczny moment, że se zapętliłem w hucie i tak już godzinę mi nakurwia przy pracy”. Wiemy również, że podczas próbowania i nagrywania materiału powstało kilka pięknych obrazów. Z naszą salą sąsiadowała pracownia pewnej bardzo zdolnej malarki i gdy spotykaliśmy się w przerwach mówiła nam, że nasza muzyka przepływa przez pędzel i zostaje na płótnie. Same utwory nim zostały wydane, przebyły też bardzo długą drogę. Po nagraniu bazy (bębnów i basu) pojechały do Gorzowa i tam została dodana elektronika. Następnie wysłałem je do Wrocławia, gdzie doszedł wibrafon. Z Wrocławia poleciały do Oakland w USA na miksy, potem był Berlin i mastering, a i na koniec do wydawców z „Don’t sit on my winyl!”, czyli do Zielonej Góry.
Co państwo na to?