Beneficjenci Splendoru: Bóg, Honor, Mam Talent
Beneficjenci Splendoru to projekt dziennikarza i producenta muzycznego Marcina Staniszewskiego. Parę lat temu zaistniał ironiczną piosenką opisującą pracę w wielkiej firmie. „Jestem robotem, zapierdalam w sobotę” nucił nie jeden pracownik korporacji.
Po drugiej, ciepło przyjętej, płycie „Tęczy Wybielacz” (2011) z jednoosobowego projektu, Beneficjenci zaczęli się przekształcać w pełnokrwisty zespół, który swój pierwszy koncert zagrał w 2012 r. w warszawskim Śnie Pszczoły. Muzyka Beneficjentów to szeroko pojęty avant pop, elektroniczne eksperymenty, ciekawe melodie i inteligentne teksty. Pomimo faktu, że w związku z wydaniem trzeciej płyty „Bóg Honor Mam talent” Marcin Staniszewski ma „ręce pełne robota” to znalazł chwilę, by opowiedzieć nam o nowym materiale.
„Robinson CMOS”
(Bóg, Honor, Mam Talent, 2013 Parlophone Music Poland)
To jeden z moich ulubionych numerów pod względem brzmienia – szorski, zwarty, walący między oczy. W dodatku nie zdążyłem się nim zmęczyć, bo to jedna z tych kompozycji, które powstają szybko i piszą się same. Z doświadczenia wiem, że takie strzały są najlepsze. To utwór o tym, co się ze mną dzieje od dwóch lat. Rzecz o zarastaniu. Zainspirował mnie natłok RZECZY, które po cichutku gromadzą się w mieszkaniu i ani się obejrzysz a całe twoje otoczenie dosłownie zarasta zbędnymi rzeczami – stertą listów, prasy, bezsensownymi gadżetami, niechcianymi prezentami, zużytymi ciuchami, do których za bardzo się przywiązałeś… Pomyślałem sobie, że ludzie też tak czasem zarastają. W ich umyśle gromadzą się zbędne emocje, niepotrzebne informacje. Odkąd rzuciłem dziennikarstwo na rzecz muzyki, zamknąłem się w studiu i praktycznie z niego nie wychodzę. Bo przez te dwa lata tworzyłem nie tylko swoje rzeczy, ale też produkowałem i nagrywałem inne kapele – z tego teraz żyję. Ale coś za coś – stan izolacji się pogłębił. Mieszkam na swoim osiedlu od dziesięciu lat i nie znam tu praktycznie nikogo. Niedawno rozejrzałem się wokoło i zobaczyłem więcej takich osób. Ludzie nie chcą się poznawać, bo to wymaga czasu i wysiłku. Niewielkiego, ale jednak. A wysiłek dzisiaj nie jest w cenie. Przestałem mówić sąsiadom „Dzień Dobry”, bo oni nawet nie fatygują się już by odpowiedzieć… Zostałem więc „Robinsonem CMOS”. Robinson od słynnego Robinsona Crusoe – żyję na wyspie. Niby w koło pełno ludzi, ale tak naprawdę nie mam do nich dostępu. CMOS to z kolei system operacyjny komputera odpowiadający za najbardziej podstawowe funkcje witalne tegoż. Reset CMOS-u z reguły stawia komputer na nogi. Jakoś mi zwyczajnie pasowała ta zbitka – „Robinson CMOS”. Może dlatego, że na bezludnej wyspie też trzeba niejako wrócić do wartości podstawowych, całkowicie zmienić swoje podejście do świata.
„Polak Mały”
(Bóg, Honor, Mam Talent, 2013 Parlophone Music Poland)
Staram się unikać kwestii politycznych w swoich piosenkach, ale ostatnimi czasy ilość jadu i agresji w polityce trochę mnie przerosła. „Polak Mały” to jest mój środkowy palec wyciągnięty w stronę tych wszystkich „wielkich patriotów”, którym się wydaje, że są lepsi tylko dlatego, że potrafią głośno drzeć mordę. To piosenka o ludziach, którzy prostactwo, ksenofobię i sianie nienawiści mylą z patriotyzmem. Nie mogę patrzeć na tych wszystkich ociężałych intelektualnie buraków biorących sprawy w swoje ręce, wykazujących niezdrową ciekawość sprawami mojej alkowy. Cytując siebie z tej piosenki: „Się ode mnie odpierdol, sam sobie świetnie radzę”. A jeśli o sound idzie – to jest drugi po „Robinsonie CMOS” utwór, z którego jestem wielce dumny. Chyba nigdy dotąd nie udało mi się zrobić tam mocnego refrenu. Jaram się tym przesterowanym, ostrym jak żyleta basem! „Polak Mały” pięknie się też rozwija – od bardzo prostego beatu, po ścianę dźwięku w finale. Lubię dramatyzm w muzyce – nawet jeśli bywa tani.
„Po Chłodnej Stronie Poduszki”
(Bóg, Honor, Mam Talent, 2013 Parlophone Music Poland)
To jest chyba najlepsza ballada jaką kiedykolwiek skomponowałem. Uwielbiam jej słuchać nawet teraz, gdy słyszałem ją już miliard razy i gdy znam każdą jej milisekundę. Pierwotnie śpiewałem ten utwór w całości, jednak poczułem, że potrzebny tu jest pierwiastek żeński. No i to był strzał w dziesionę. Chciałem żeby refren brzmiał jak z nagrań Zero 7 – takie mega słodkie epickie refreny pełne przestrzeni i miękkich harmonii. No i jak zwykle w tej roli sprawdziła się niezawodna Iza Lamik. Szybko to nagraliśmy, w kilka godzin. Jestem bardzo dumny z tego brzmienia, bo osiągnąłem dokładnie to, o co mi chodziło, a to nie zawsze się udaje. Z reguły zostaje jakiś niedosyt, a tu wszystko brzmi, tak jak brzmiało w mojej głowie. No i uważam, że tekst perfekcyjnie pasuje to tej kołysanki. Pasuje dość perwersyjnie. Bo tak naprawdę ta słodka piosenka jest o śmierci. Pomysł jest taki, że gdy się rodzimy, każdy z nas dostaje z tej okazji zwierzątko – najwierniejsze zwierzę jakie kiedykolwiek będziesz miał. Rośnie razem z tobą, zawsze jest przy tobie i nigdy cię nie opuści. Tym zwierzątkiem jest śmierć. No i teraz wiedząc co „autor naprawdę miał na myśli” posłuchajcie tego numeru jeszcze raz
Co państwo na to?