Alfah Femmes: swobodny odlot
Tak wielu wątków zamkniętych w obrębie piosenkowej formy nie słyszeliśmy dawno. Łatwiej wymienić to, czego tu nie ma, niż to, co jest. Na kilka tropów z tej wieloelementowej muzycznej układanki pod tytułem „No Need to Die” naprowadza nas wokalistka Alfah Femmes Zofia Bartoś.
ALFAH FEMMES
Nazwa zespołu bada związek między wrażliwością a szorstkością, jest jednocześnie oczywistym ukłonem w stronę Violent Femmes, jak również australijskiego zespołu Dan Kelly and The Alpha Males i nurtu Riot Grrrl. W pewnym sensie jest to prowokacja do uczestnictwa we współczesnym dyskursie feministycznym. Nasza twórczość przejawia się poprzez konstruowanie muzycznych kolaży, w ramach których wykorzystywane są elementy new wave, no wave i cold wave, tak samo jak art-popu, synth-popu, post-punka, i post-grunge’u, oraz ogólnie pojętego indie i muzyki klasycznej.
„Nie musisz umrzeć”
Płytę tytułujemy zwrotem, który sam w sobie jest bardzo przewrotny, jednocześnie w zabawny sposób oddaje proces składania przemyśleń i impresji w sformalizowane piosenki, a piosenek w album. Dla podkreślenia tej idei wybraliśmy na płytę właśnie te utwory, których treść i forma muzyczna najlepiej się uzupełniają, tworząc pełny i autentyczny przekaz.
Pisząc o składaniu impresji w sformalizowane piosenki nie rzucamy słów na wiatr. Od pierwszego w pełni nas satysfakcjonującego singla począwszy, rozwijamy koncepcję pracy nad utworami wychodzącej od zupełnie swobodnych, często przegiętych pomysłów, które służą nam za ulotne tło tzw. Instastories – swego czasu mieliśmy bardzo dużą przyjemność z eksplorowania tego pola, idącą na tyle daleko, że z zebranych w procesie piętnastosekundowych fragmentów zaczęliśmy tworzyć większe szkice i fundamenty numerów.
“No need to die” też dlatego, że lubimy kolekcjonować artefakty i muzyczne bibeloty, które czasy świetności mają już za sobą (choć jak wiemy sinusoida trendów w sztuce prędzej czy później znów je na fali wyniesie), opracowywać je i razem z innymi elementami kultury alternatywnej i mainstreamowej wrzucać w nasze pełne kontrastów kompozycje, pełne nostalgii i nonszalancji. Te migotliwe, pstrokate, jednocześnie ponure i pozornie niechlujne obrazy służą jako adekwatna ilustracja wewnętrznych zmagań i dosłownych walk opisywanych w treściach piosenek.
„Don’t Stop”
Pierwszy utwór na płycie to singiel, w którym tak naprawdę pierwszy raz pozwoliliśmy sobie na swobodny odlot. Już samo intro sygnalizuje, że będzie nieszablonowo i dziwacznie. W piosence śpiewam (z grubsza) o próbach łapania oddechu w atmosferze duszności, którą generują codzienne okoliczności i wymagania, w jakich przychodzi funkcjonować człowiekowi – a przede wszystkim współczesnej kobiecie – w postdrugoświatowym państwie. Próbę oddania tej dusznej atmosfery podjęliśmy głównie poprzez specyficzne wykorzystanie przytłaczającego instrumentarium. Groove, choć misternie utkany, jest w zasadzie antygroovem, gitara poprzez specyficzne umiejscowienie (niezręczne) i brzmienie (osobliwe) jest antygitarowa, sekcja smyczkowa, mimo że nagrana live nie brzmi jak smyczki – raczej jak zjechany taśmowo, niestrojący mellotron. Rola saksofonu też jest tu inna niż rola, jaką zazwyczaj pełni ten instrument w aranżach post-rockowych kawałków – w “Don’t Stop” jest echem kiczowatego brzmienia np. serialowych czołówek z lat 90., nawet jego no wave’owe wstawki są rozmyte, kwaśne i bardziej skamlące, niż szorstkie i agresywne. Nagrał je nasz serdeczny przyjaciel Michał Jan Ciesielski z m.in Quantum Trio i Mu.
„No Need to Die”
Piosenka miała wiele różnych wersji, które – paradoksalnie – w opozycji do jej tytułu odeszły do krainy wiecznych demów. Pierwotnie nazywała się “Failed Attempts”, trochę w nawiązaniu do tekstu, a trochę w nawiązaniu do pierwszych prób uzyskania formy właściwej wczesnym nagraniom Dylana, późnym Johnny’ego Casha, czy współczesnym Kurta Vile’a – w tym czasie miałam wewnętrzny quest, żeby napisać coś naprawdę folkowego, co byłoby trochę poetyckie, ale jednak bardziej przyziemne. Zmagałam się z tym bardzo długo, lecz wychodziło coraz bardziej inaczej niż zamierzałam. Ostatecznie na zgodę napisałam “No Need to Die” (wówczas pod wspomnianym wyżej tytułem) – piosenkę z mnóstwem warstw metafor i brokatu. Jej treść to lovesong w okolicznościach różnych toczących się walk i bitew, zarówno wewnętrznych, jak i tych ze światem zewnętrznym. Warstwa muzyczna w swoim założeniu ma budzić skojarzenia z rodzinnymi filmami przygodowymi z lat 80. lub ścieżkami dźwiękowymi do starego anime, dlatego proporcje delikatnie przechylają się na korzyść elektroniki – mamy tu trochę synth- i trochę dance-popu. Marzył nam się też j-popowy refren, który pasowałby do soundtracku jakiejś gierki j-rpg z lat 90. (takiej spod znaku Squaresoft, coś a’la “Xenogears” na przykład, nie wiem czy to słychać). Ostatecznie kłaniamy się tu jeszcze twórczości Duran Duran i Kajagoogoo, i machamy słuchaczom na do widzenia.
„Another Go”
Impresja przywołująca popołudnie w kurorcie po sezonie. Mieszkając nad morzem, każdego roku doświadcza się tej specyficznej aury opuszczonego, deszczowego lunaparku, kiedy plastikowe odrzuty klonów Kaczora Donalda są po wygasłych wakacjach już zupełnie inne w swoim samotnym, jesiennym odbiciu. To piosenka o zakończeniach, o konfrontacji i łagodnym godzeniu się z rzeczywistością constans. Z tego powodu wybraliśmy formę muzycznie oscylującą wokół hipnagogicznego popu, indie popu i lo-fi. Gitarowe “durli-durli” tutaj jest niemal żywcem wyjęte z bardzo szanowanego przez nas HOMESHAKE. Kakofoniczne intro to w dużej mierze dzieło przypadku – przy jednym z wstępnych odsłuchów numeru, w tajemny sposób równolegle odpaliła się apka Spotify, a wraz z nią numer Julii Holter pt. “Leaving the restaurant”. Nie wiedzieliśmy, czy to jakiś glitch, czy może nie “wymutowaliśmy” jakiegoś bałaganu w logicowej sesji, czy to jakieś zapomniane tracki, ale – zabrzmiało niesamowicie. Koleżanki-klasyczki z trójmiejskiego O’Bows Quartet nagrały nam rzecz podobną w klimacie i powstało intro niczym portowy zgiełk, z którego wyłania się domyślny beat plus basowe dwudźwięki. Numer miał łagodnie snuć się i oddawać atmosferę powolnych myśli i stuporu, którego doświadcza ktoś tępo gapiący się w puste morze o zmierzchu.
Co państwo na to?