Kiedy byłam mała to usilnie próbowałam przekonać mojego wuja, że The Cure to wcale nie jest dobry zespół. Kilka(naście) lat później, w wyniku wielu okołomuzycznych i popkulturowych zawirowań wydarzyły się dwie rzeczy. Pierwszą z nich było zapytanie wuja podczas rodzinnego obiadu czy zechciałby pożyczyć mi wszystkie swoje płyty (chyba ruszyło mnie sumienie i chciałam odpokutować błędy młodości). Drugą rzeczą był dzień w którym mama wysłała mnie po najpotrzebniejsze, domowe zakupy a ja wróciłam jedynie z kalateą i płytą (swoją drogą był to właśnie album The Cure). I tak już zostało – do tej pory zbieram płyty i rośliny. Zmieniło się tylko to, że postanowiłam o tych dwóch dżunglach – roślinnej i muzycznej – Wam poopowiadać.